Słońcem malowane
Słońcem malowane były zamarznięte wody i drzewa. Mróz, palce drętwiały, a tu pokaz barwnego szaleństwa 🙂
Wszystko skąpało się w takim, nie do uwierzenia, ciepełku.
Nawet lipowe skrzydełka, już bez okrągławych orzechów, jarzyły się, jak kawałki pomarańczy.
Brzozowe pnie odkrywały wzory, …
… a korony drzew promieniały.
Zaś na pobliskiej sośnie wierciło się i i głośno „czek – czekało” pełne energii maleństwo 🙂
Strzyżyk
Balansowało na granicy światła i cienia.
Błyskając czasami oczkiem.
Tymczasem lodowa powierzchnia zaróżowiła się. Jakby landrynkowy kolor próbował zrekompensować ptasią pustkę 😉
A potem zmiany były błyskawiczne – ostatnie promyki już ledwo ledwo muskały lód.
I złocistości stały się wspomnieniem.
Ulotny spektakl. A tyle dał radości!
6 komentarze - Słońcem malowane
Komentarze zostały wyłączone.
Piękne zdjęcia, piękna puszcza. Taki czas szarości a u Ciebie Halinko tak bajecznie.
Dziękuję… nie wiedziałam , widzę,ze mi brakowało.
Dziękuję Aniu 🙂 U nas także takie chwile są rzadkością. I, o ile mogę, staram się wtedy łapać za aparat i gdzieś tam się przemieścić. I taka wyprawa jakoś doenergetyzowuje 🙂
Świetne te zdjęcia, bardzo poetyckie i nastrojowe. Musiało być idealne światło. No i dla odmiany te zimne brzozy – super!
Cieszę się, że Ci się podobają, a jeszcze bardziej, że zajrzałeś i napisałeś. Pozdrawiam 🙂
Kurczę, jak mi tego brakuje. Ostatni raz słońce widziałem dwa tygodnie temu:(
Czasami myślę, że dobrze byłoby zwinąć się w kłębek, obok naszego kocura, i przehibernować ten prawie bezsłoneczny okres 😉 A Felka akurat skusiła jasność komputera; i zaspany, zmobilizował się do skoku na biurko, do tej nędznej namiastki światłości :)))